Po startach w sezonie wiosennym 2014 postawiłem sobie jeden
cel: muszę być większy! Zapewne nie jest to tylko moje marzenie, więc
postanowiłem pochwalić się moimi nowymi odkryciami, a także podzielić się
porażkami, abyście wy nie musieli ich popełniać.
Za największe osiągnięcie poczynione w tym okresie jednak
uważam, że nie bałem się próbować nowych rzeczy. Wyszedłem spod klosza utartych
schematów, zaryzykowałem i opłaciło się! Przy tym pragnę zaznaczyć, że poniższe przemyślenia zostały spisane dzięki prowadzeniu dziennika treningowego, co też wam gorąco polecam.
Co zrobiłem dobrze:
HIT – to działa!
Przyznam szczerze, że zawsze byłem dość
sceptyczny wobec treningów o małej objętości i wysokiej intensywności. Zawsze
twierdziłem, że i tak trenuję intensywnie, a mimo to wykonuję dość sporą liczbę
serii. Jakkolwiek ciekawość wzięła górę. Na podstawie artykułów z polsko- i
obcojęzycznych forów nakreśliłem sobie plan. Poniżej przedstawiam przykładowy
trening klatki:
Seria robocza to ta, w której dochodziłem
do załamania mięśniowego. Podkreślam: PRaWDZIWEGO ZAŁAMANIA – wtedy kiedy
czujesz ogień w płucach, a ciężar nie chce drgnąć nawet o milimetr. Z moich
obserwacji wynika, że 90% trenujących na siłowniach nigdy nie dochodzi do
upadku. Odpoczynki między seriami wahały się pomiędzy 1,5-2 minuty. Trening nie zajmował mi
więcej niż 35 min (klatkę trenowałem z bicepsami i brzuchem).
Wyniki: przez 6 tygodni waga skoczyła o 3
kg, a siła rosła na tyle szybko, że sam bywałem zaskoczony. Drugim pozytywnym
aspektem jest to, że nauczyłem się wyciągać więcej z jednej serii. Tym samym
treningi typu 32 serie na grupę mięśniową poszły w zapomnienie. Minusem tego
treningu jest bardzo duże obciążanie układu nerwowego, więc NALEŻY zrobić
tydzień lekkich treningów po 4-6 tygodniach harówki wg HIT. Na pewno podczas
następnego cyklu masowego będę stosował trening wysokiej intensywności
regularnie.
Streching
Z tego co obserwuję na siłowniach,
zaniedbywanie rozciągania jest najpowszechniejszym błędem. Nawet nieduzi kolesie, którzy
przychodzą do klubu TYLKO przerzucać żelastwo po pewnym czasie są równie
elastyczni co zeschnięta dębowa deska. Ok, nie każdy z nich marzy o tym, aby
drapać się za prawym uchem małym palcem lewej stopy, ale każdy chce być większy
prawda?
Wciąż przykurczone mięśnie to mięśnie
„niedożywione”. Utrudniony przepływ krwi w zaciśniętych włóknach mięśniowych
upośledza procesy regeneracyjne. Najzwyczajniej świecie: aminokwasy, glukoza i
mikroelementy nie trafią do komórek!
Drugą sprawą jest unikanie kontuzji, bowiem
przykurcze lubią się urywać (auć!).
Postanowiłem poświęcić po każdym treningu
około 10 minut na rozciąganie grup mięśniowych które trenowałem. Oczywiście,
jako osoba uwielbiająca schematy, postanowiłem wykonywać streching w seriach rozciągania zaczynając od 10 sekund, kończąc na 30-sekundowych. Na
duże grupy wykonuję 9-12 serii, na małe 6-8.
Wyniki: znacznie mniejsza obolałość
mięśniowa, poprawa dynamiki i koniec problemów z bólem bioder!
Ciągi i przysiady – ciężko co drugi trening
Jeśli nie masz poważnych problemów
zdrowotnych, uważasz się za twardziela, twierdzisz, że ciężko trenujesz, a nie
wykonujesz tych dwóch ćwiczeń, to Twoje deklaracje i wyobrażenie o sobie ma
tyle wspólnego z prawdą, co deklaracja Adama Michnika: „Generał Kiszczak jest
człowiekiem honoru”.
Moja dosadna uwaga ma też potwierdzenie w
fizjologii – te ruchy obciążają układ nerwowy jak żadne inne. W praktyce
wyglądało to tak, że przez pierwsze 3 tygodnie dodawałem ciężaru z treningu na
trening, po czym następowała stagnacja. Z tego też powodu postanowiłem
zastosować pewien patent oparty o tzw. progresję falową. Aby w jak najprostszy
sposób wyjaśnić Ci na czym to polega, przyjrzyj się poniższej tabelce:
Najprościej rzecz ujmując: w jednym
tygodniu przywal, w drugim odpuść, znowu przywal, znowu odpuść…
Wyniki: Martwy ciąg 5x245 (zeszły rok:
5x220), Przysiad 5x205 (zeszły rok: 5x180)
Ulej się!
Dotychczas starałem się budować tzw. „suchą
masę”. Ogarniała mnie panika, gdy separacja na nogach gdzieś znikała! W czasie
budowania masy wykonywałem nawet 45 min aerobów 4 razy w tygodniu! Pilnowałem
planu żywieniowego co do joty i nawet, gdy bywałem głodny nie dojadałem nic z
poza rozpiski.
Podczas jednej z moich wojaży było mi dane
uciąć sobie pogawędkę z jednym z polskich mistrzów świata. Jej stenogram
przedstawiam poniżej:
Mistrz Świata: „Byłeś kiedyś gruby?”
Ja: „Byłem chorobliwie otyły!”
MŚ: „To jak budujesz masę musisz się trochę
ulać. Jak będzie widać pierwsze 4 „kostki” mięśni brzucha to będzie ok”
Ja (z niedowierzaniem): „Serio?!”
MŚ: „Sam zobaczysz”
Po kilkudniowych przemyśleniach, rozkminach
i trapiących wątpliwościach doszedłem do wniosku: „A co mi szkodzi? Żyć z tego
nie żyję, zawsze chciałem być duży, a budowanie masy wg dotychczasowych
standardów szło mi dość opornie”
Tylko nie myśl, że od razu pobiegłem do
najbliższego fast food’a krzycząc: „Biorę wszystko!”. Nadal jadłem zdrowo,
pozwalając sobie raz w tygodniu na cheat meala (zazwyczaj jakiś tradycyjny
polski obiad). Gdy byłem głodny sięgałem po orzechy, wypiekane przeze mnie
ciastka z mąki gryczanej, jajka na twardo lub owoce. Przestałem obserwować też
czy mam wciąż żyły na nogach. Najzwyczajniej w świecie, jadłem duuuużo i
zdrowo, nie przejmując się zbytnio retencją wody.
Wyniki: obecnie ważę 116 kg z wciąż
widocznymi mięśniami brzucha, poprawiłem „oporne” plecy i barki. W końcu
zrozumiałem, że jest różnica między lekkim masowym ulaniem, a upasieniem się
jak wieprz.
Eliminacja glutenu z diety
Owsianka z rana, pieczywo żytnie, mąka
orkiszowa… Przecież to zdrowe produkty! Cóż też tak myślałem, jakkolwiek
ponownie życie przypomniało mi o starej prawdzie, że co dla jednego jest
lekarstwem dla drugiego może być trucizną.
Od pewnego czasu (szczególnie wieczorami)
zamieniałem się w gazociąg. Nawet obawiałem się, że zadzwoni Kulczyk
Investments z pytaniem, czy nie udostępnię im swoje złoża gazu. Zastanawiając
się dlaczego zmieniam atmosferę dookoła
siebie w bryzę Gangesu, szukałem różnych przyczyn: za dużo białka, kiepska
jakość odżywek białkowych itd… Po lekturze kilku książek i artykułów doszedłem
do wniosku: alergia pokarmowa! Tylko na co?
Po lekturze książki „Niebezpieczne zboża”
autorstwa Bożeny Przyjemskiej, postanowiłem wyeliminować całkowicie gluten z
diety zamiast produktów owsianych, żytnich czy orkiszowych zacząłem spożywać
płatki ryżowe i gryczane, mąkę gryczaną i kukurydzianą… Efekt? Już po dwóch
dniach oczy mojej żony przestały łzawić wieczorami!
Wyniki: Oprócz oczyszczenia atmosfery
zauważyłem, że znacznie rzadziej dopadają mnie wszelkiego rodzaju kontuzje. Z
resztą wskaźnik OB (odczyn Biernackiego) spadł z 15mm do 10mm (badam krew raz
na kwartał). Wiem, że normą jest 1-10mm, ale my sportowcy wyczynowi na pewno
nie jesteśmy „normalni”. Oznacza to nic innego, że poziom stanów zapalnych w
moim organizmie spadł o całe 50%!
Co zrobiłem źle:
Wyciskanie zza karku – nie dla każdego
Dotychczas myślałem, że nie ma złych
ćwiczeń tylko są te, które są źle wykonywane. Tegoroczna przygoda z wyciskaniem
sztangi zza karku spowodowała, że musiałem zrewidować swoje poglądy… Uważałem
(i nadal tak sądzę), że jego wszechstronność (mocne rozciągnięcie przedniego
aktonu i mocne angażowanie bocznych części naramiennych) może być dobrym
ćwiczeniem na poprawę umięśnienia barków. Wykonywałem wyciskanie sztangi zza karku
siedząc lub stojąc na koniec treningu z ciężarem nieprzekraczającym 55kg w
10-12 powtórzeniach. Dbałem o odpowiedni zakres ruchu, wolne negatywy, brak
wszelkiego szarpania, odbijania i innego partactwa… Mimo to moje stawy barkowe
zaczęły mnie pobolewać. Najwyraźniej to ćwiczenie nie jest stworzone dla mnie i
nie ma co bić głową w mur. Podobną nauczkę wyciągnąłem z wyciskania sztangi na
ławce płaskiej….
Wniosek: Jeśli NAPRAWDĘ przykładasz się do
prawidłowego wykonywania ćwiczenia, a mimo to bolą Cię stawy, to raz na zawsze
o nim zapomnij!
CBL – nagłe ścięcie kalorii
Jak dobrze wiecie jestem wielkim
zwolennikiem Carb Back Loading. W listopadzie dopadło mnie choróbsko, które
zmusiło mnie do najdłuższej przerwy od treningu w ciągu 4 lat… Całe 5 dni
leżenia w pieleszach! Podły nastrój spowodowany bezczynnością i pewnymi
zawirowaniami natury osobistej spowodował, że każdego wieczora zajadałem się
lodami, czekoladą, tostami i innym syfem. Cholera! To musiało żałośnie
wyglądać: zarośnięty facet w szlafroku i kapciach, pochłaniający tony gówna
oglądający filmy dokumentalne! Nigdy więcej!
Wracając do żywych postanowiłem, że musze
pozbyć się wody i sadła. Obciąłem 150g węglowodanów i zwiększyłem cardio z 3x30
min na 4x45 min w tygodniu. Spora ilość tłuszczy, nagłe ścięcie kalorii, wzrost
wydatku energetycznego zaowocowały tylko tym, iż zrobiłem się płaski jak Ania
Rubik. Co prawda straciłem trochę wody, ale wciąż to nie była ta sama jakość co
przed chorobą.
Po dojściu do wniosku, że robię coś źle,
zwiększyłem ilość węglowodanów i BUM! Nie dość, że nabiłem dodatkowe 5 kg, to
mięśnie brzucha stały się bardziej wyraziste!
Wniosek: Organizm nie działa na zasadzie
ON/OFF – jem mniej chudnę, jem więcej tyję. Nasze organizmy to bardzo
skomplikowane urządzenia, które wymagają wnikliwych obserwacji i nie znoszą
nagłych zmian.
50 serii w godzinę – gówno warte jeśli
chodzi o budowanie masy
Zapewne zauważyliście, że nastał pewien
trend, gdzie cześć osób trenujących jako wyznacznik intensywności opisuje ilość
wykonanych serii w ( jak najkrótszej) jednostce czasu. Cóż… także podążałem za
tym trendem. Odpoczywałem po minucie między seriami przysiadów i trening był
naprawdę ciężki! Tylko co z tego, skoro przyrosty siły i masy były wręcz
niezauważalne? Oczywiście, nie zalecam gadania między seriami, o tym jaką laskę
wyrwałeś na imprezie, ale aby być maksymalnie produktywnym musisz podejść w
miarę świeży i wypoczęty do każdej kolejnej serii.
Pozwól, że Ci to zobrazuję. Mamy dwóch
kolesi: pan X mierzy intensywność współczynnikiem ilość serii/czas, natomiast
pan Y ma to gdzieś i jego sesje treningowe trwają dłużej. Prześledźmy przebieg
serii np. pompek na poręczach z dodatkowym obciążeniem. Zarówno jeden jak i drugi
ważą po 90 kg i dowieszają 30 kg do pasa.
Kto z nich wykonał większą pracę? Który z
nich dał silniejszy bodziec do wzrostu? Oczywiście, wielokrotnie udowodniono,
że krótsze przerwy mogą mieć pozytywny wpływ na hipertrofię, ale czy wówczas
wszyscy powinniśmy wykonywać tylko treningi składające się z serii al’a FTS-7?
Wniosek: Nie warto popadać w przesadę, za
równo w zakresie nadmiernego wydłużania czy też skracania przerw. Do każdej
serii powinniśmy podchodzić świeży, ale nie na tyle, że ukrwienie w mięśniach i
stawów wróci do stanu sprzed treningu!
Zamiast zakończenia...
... pozwolę przytoczyć sobie cytat Alberta Schweitzera: "Dobrze zrozumiana nauka chroni człowieka przed pychą, gdyż ukazuje mu jego granice". Próbujcie nowych rzeczy, obserwujcie i wyciągajcie wnioski, a prędzej czy później będziecie tam, gdzie dotrzeć chcecie.